Ponieważ akurat dziś są moje urodziny pozwoliłem sobie przesłać pewną z pewnością mocno za długą impresję z pewnej imprezy, która odbyła się w Chałupie. Robię to na prośbę stosunkowo dużej ilości osób które wręcz mnie o to prosiły twierdząc, że moje wypociny, które od czasu do czasu zamieszczam są bardzo ciekawe i chcieliby je znowu poczytać. Nie wiem, czy mówili to z czystej kurtuazji, chęci podlizania się jubilatowi, szacunku dla mojego wieku i siwych włosów czy też naprawdę z przekonania ale co mi tam - postanowiłem cosik tam napisać. Z góry zaznaczam, że tekst będzie długi bo jak wszyscy wiedzą jak coś zacznę mówić czy pisać to trudno mi przerwać - tak to po prostu mam - ale ostatecznie jak się to komuś nie podoba to bez dalszego czytania może zamknąć posta i wysłać go do kosza a ja się o tym nigdy nie dowiem - obiecuję, że nie będę nikogo przepytywał co było tu napisane. Sami widzicie, że to będzie długie bo tyle zabrało mi sama inwokacja.

No to przechodzę do meritum.

W ostatni weekend pozwoliłem sobie na urządzenie w Chatce moich siedemdziesiątych Sznyclonalii (trochę przyspieszonych bo jak już napisałem urodziny obchodzę dzisiaj) połączonych prawem ślepego przypadku z pięćdziesiątą rocznicą mojego pierwszego pobytu w budynku obecnie nazywanym Chałupą Chemików. Dokładnie to sprawdziłem. Było to w niedzielę 3 sierpnia 1969 roku w godzinach południowych więc oficjalna godzina rozpoczęcia imprezy - sobota samo południe wypadła dokładnie co do godziny 50 lat później. W Ujsołach przebywałem w ramach wycieczki weekendowej zorganizowanej podczas obowiązujących ówcześnie każdego przyszłego beana na tzw. roku zerowym wakacyjnych jak to się szumnie nazywało Studenckich Praktyk Robotniczych czyli tzw. SPR-ów. Chodziło o rodzaj sojuszu studencko-robotniczego by nauczyć przyszłych studentów szacunku do ludzi pracy. Takie to były piękne czasy do których chce jak wiadomo wrócić obecnie nami rządzący naczelnik państwa. Tak czy siak bardzo szczęśliwie dla mnie nocleg z soboty na niedzielę wypadł nam w Ujsołach u Kiełbasy (dom jak się idzie z dołu ulicą Danielki pierwszy po moście po prawej stronie na takiej niewielkiej górce). Mój hufcowy Sławek Szymonik w godzinach póżnoprzedpołudniowych poprowadził nas w górę doliny, po drodze wstąpił do nieodżałowanego Władka Zonia po klucze, zatrzymał nas przy następnej posesji oznakowanej wtedy jako Ujsoły 224 otworzył drzwi stojącego tam domu mieszkalnego i powiedział, że od jesieni ten budynek z przyległościami będzie przekazany we władanie Radzie Wydziałowej Wtedy jeszcze ZSP wydziału Technologii i Inżynierii Chemicznej Politechniki Śląskiej czyli po prostu będzie w sumie nas - studentów tego wydziału. Posesja była wtedy zwykła zagrodą chłopską i nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałem sobie jak tu będzie po pięćdziesięciu latach. Sławek zagonił nas do sprzątania i była to pierwsza praca wykonana przeze mnie na rzecz naszej Chałupy. Podobało mi się tam nie powiem ale naprawdę nie mogłem przypuszczać , że utknę tu na najbliższe 50 lat a daj boże może jeszcze na ciut dłużej i że to miejsce będę traktować jak swój drugi dom i spędzę tu w sumie po podliczeniu wszystkich pobytów prawie 4 lata. Łza mi się w oku kręci jak o tym pomyślę.

Cholera - jak widać znów odszedłem od głównego tematu a właściwie to go nawet nie zacząłem

Na początek dwie radosne informacje. Pierwsza wręcz fundamentalna - Chałupa po mojej imprezie dalej jeszcze istnieje i to jak mi się wydaje po jej obejrzeniu w niedzielę co prawda ciut mętnym wzrokiem raczej w stanie nieuszkodzonym co jest sporym osiągnięciem bo przecież domyślacie się jakie zachowanie mogło cechować moich wspaniałych gości. Druga dobra wiadomość jest taka, że obiecuję, że już więcej w Chatce nie zrobię swojej siedemdziesiątki bo akurat dziś życie dorobiło mi siódmy krzyżyk a jaki to może być ciężar mogą zrozumieć tylko ci co oglądali film Pasja a w nim Mela Gibsona niosącego jako Jezus na Golgotę jeden krzyżyk a ja teraz muszę nosić na raz ich aż siedem - jeden na drugim. Siedemdziesiątka już nieodwracalnie przeszła mi koło nosa w dniu dzisiejszym i już nie będę odgrzewać starych kotletów co niniejszym obiecuję. Co prawda zacząłem lekko wahać się w tym postanowieniu po przyjeżdzie do Chałupy przed którą wisiał dalej baner oznajmiający, że nasze Stowarzyszenie ma 25 lat którą tą datę obchodziliśmy przecież 2 lata temu ale po pewnym czasie zrozumiałem że nasz wspaniały Zarząd Stowarzyszenia na czele z jaśnie nam panującym Prezesem, niewysokim pięknym męzczyzną co w sposób oczywisty nie ma żadnego znaczenia bo jak wiadomo Napoleon był niewysoki nie wspominając o pewnym szeregowym pośle RP i nie przeszkodziło to im w osiągnięciu rzeczy wydawałoby się niemożiwych choć jak wiadomo Korsykanin poniósł w efekcie całkowitą klęskę i został skazany na dożywocie co i temu posłowi życzę a w kwestii, że ten baner dalej wisi rzeczone gremium ma jakiś nieodgadnięty dla takiej gawiedzi jak ja ściśle tajny cel.

Jak pisałem powyżej impreza miała się zacząć w sobotę w południe ale poważne wydarzenie poprzedzone jest przed premierą próbami a na końcu próbą generalną. Z tego co wiem próby obejmujące mniejszą liczbę aktorów Sznyclonalii były podejmowane już przed moim przyjazdem w piątek ale znam to tylko ze słyszenia więc sprawę pominę. Próba generalna zaczęła się z chwila przybycia Pana Małpy który zaraz po wyjściu z samochodu zabrał się za zdejmowanie baneru o którym powyżej napisałem. Trochę mnie to zdziwiło ale ponieważ rzeczony osobnik należy do Zarządu zrozumiałem, że tajny cel dla którego baner wisiał został już osiągnięty. Jaki on był do dziś się nie dowiedziałem. Potem zobaczyłem, że Pan Małpa rozwija inny baner i bierze się do jego zawieszania. Teraz pewna dygresja - kilka dni wcześniej Pan Małpa raczył zadzwonić do mnie osobiście i kazał biegusiem dostarczyć Mu moją jak najbardziej aktualną fotografię. Z takimi rozkazami się nie dyskutuje a ponieważ akurat przechodził obok Piotrek kazałem mu mnie sfotografować a efekt tej czynności wysłałem do Affy. Teraz ku mojemu zdumieniu na rozwijanym banerze zobaczyłem rzeczoną fotografię a obok na czerwonym tle tajemniczy biały napis:

SZNY
CLON
ALIA
2019

Po dłuższym namyśle wykombinowałem, że liczba oznacza bieżący rok ale co znaczą pozostałe wyrazy nie mam pojęcia. Wygląda, że to jakiś mało znany język i jak napiszę ten tekst siądę do translatora i spróbuję to rozwikłać. W momencie robienia fotografii bylem ubrany w czerwoną polówkę co skwapliwie wykorzystał autor baneru resztę jego zamalowując na czerwono i dodając tylko białe litery. Od razu przypomniało mi się słynne powiedzenie prezydenta tysiąclecia podstępnie zamordowanego przez Tuska razem z Putinem za cichym pozwoleniem tej Niemry Merkel "małpa w czerwonym". Zrozumiałem od razu o co chodzi - Pan Małpa nie chce być jedyną małpą w Stowarzyszeniu. Po chwili moje oburzenie zamieniło się we wdzięczność do autora bo przecież cały plakat miał jedynie biało czerwony kolor z duża przewagą czerwonego co świetnie oddaje kierunek ku któremu dąży rządząca nami biało czerwona drużyna dowodzona przez Naczelnika Państwa. Mam nadzieję, że plakat zostanie dostrzeżony przez rządzących i w nagrodę przed wyborami dostane znów rentę plus.

Powieszenie baneru stało się punktem zapalnym i próba generalna ruszyła od razu nabierając z biegiem czasu coraz to większej prędkości. Zgodnie z moimi oczekiwaniami zgromadzeni zaczęli w pełni korzystać z hasła "Róbta co chceta" i zaczęło się zdrowe bezhołowie nad którym to nikt nie panował o co mi chodziło od początku. Impreza była przerywana co jakiś czas pojawieniem się kolejnych porcji żarcia.

Tu muszę na chwilę przerwać i bardzo podziękować mojej Koleżance Małżonce za przygotowanie i podawanie wszystkim przez cały czas imprezy jedzenia, które jak zawsze kiedy ona to robi było wyśmienite. Nie byłoby to możliwe bez pomocy całego stada tzw. Bab Chałupianych które jej przez cały czas z pełnym zaangażowaniem pomagały. Ja na wszelki wypadek nawet nie zbliżałem się do kuchni bo co mógłbym pomóc takim mistrzyniom - co najwyżej dostałbym jakąś warząchwią po łbie.

I tak to szło - ludzie bawili się a alkohol nie wiadomo dlaczego gdzieś ciągle znikał w nieprawdopodobnych ilościach. W pewnym momencie usłyszałem, że ktoś w Saloonie gra na akordeonie.

Tu pewna uwaga z przeszłości . Kiedyś postanowiłem miejscowemu dać zarobić i poprosiłem go o wypalenie tabliczek na drzwi z nazwami pomieszczeń w Chatce. Okazało się, że trafiłem na wykształconego polonistę bo zauważył, że po polsku nie pisze się saloon tylko salon. I tak to już niestety zostało na stałe.

Wracając do akordeonu. Po pierwsze tłumacząc z polskiego na nasze akordeon to cyja żeby wszyscy zrozumieli o czym piszę. Po wejściu do Saloonu zauważyłem, że gra na nim Filip. Zdziwiło mnie to bo wydawało mi się, że preferuje on mniejsze instrumenty. Potem sobie przypomniałem pewną podsłuchaną rozmowę nastolatek, że rozmiar instrumentu ma znaczenie a nie mówią tego głośno żeby nie wprawiać w kompleksy facetów. Jak widać Filip też się o tych preferencjach dziewczyn dowiedział. Obok niego grał na gitarze znalezionej w Chałupie Johnny. Jak twierdził nie za dobrze mu się grało bo w gitarze brakowało jednej struny. Zupełnie nie rozumiem tego co mu to przeszkadzało bo za młodu w czasie podróży do i z Chatki namiętnie grywałem na gitarze i to z niezłym skutkiem a brak strun nie tylko nie przeszkadzał a wręcz pomagał w grze. Co prawda w skata woleliśmy grać na odwróconej gitarze gdy była w pokrowcu ale gdy właściciel go nie miał też dawało się grać choć karty się ślizgały. Moje prośby bym mógł to naprawić poprzez potarcie powierzchni gitary papierem ściernym jakoś nigdy nie znalazły uznania u ich właścicieli. Johnny i Filip grali i grali a czas mijał. W końcu powiedzieli, że mają już dość i postanowili się położyć. Próba generalna w podgrupach trwała oczywiście dalej ale mnie też zmogło zmęczenie i położyłem się do naszykowanego przez Sznyclową śpiwora i to było tyle z pierwszego dnia pobytu.

Po otworzeniu oczek zauważyłem, ze generalka trwa w najlepsze . Nie będę podawać szczegółów by nie przedłużać opowiadania ale zapewniam, że było nieźle.

Przez cały czas dojeżdżali kolejni goście imprezy. Jak wiadomo nie każdemu udało się wygospodarować dość czasu, by uczestniczyć w całej imprezie, niektórym udało się wygospodarować tylko kilka godzin by wpaść, złożyć mi życzenia i choć na chwilę przywitać się z innymi i pogadać oraz poczuć atmosferę imprezy.

I tak doszliśmy do godziny 12.00

Po sporych trudach udało mi się zebrać uczestników próby generalnej bo postanowiłem tak jak było w planie zrobić premierę głównej imprezy.

Na początek wybełkotałem jakąś tam przemowę do zebranej gawiedzi. Co mówiłem nagrał Jelon i filmik z tym oraz z przemową Dymitra jest do obejrzenia na stronie Chałupy, Ja na wszelki wypadek wolałem tego nie oglądać bo już sobie wyobrażam jakie to musiało by tragiczne.

Potem zaczęło się . Dymitr rozwinął jakiś zwój papirusu i odczytał mi napisane tam słowem wiązanym życzenia. Kiedy chciałem odebrać zwój, który jak zrozumiałem miałem dostać Dymitr mi go nie dał ponieważ stwierdził, że na rewersie papirusu nie wszyscy się jeszcze podpisali i że dostanę zwój wieczorem. Rzeczywiście mi go wtedy przekazał. Jak się nieoficjalnie dowiedziałem za umieszczenie swego podpisu na rzeczonym dokumencie żądał tak dużych pieniędzy, że część wpisujących musiała zapożyczyć się w banku a niektórzy z braku zdolności kredytowej brali pożyczkę w Parabanku. No cóż, żeby można zaistnieć wśród elity potrzeba dużych poświęceń. My ze Sznyclową jako biedni emeryci wykradający wraz z beneficjentami pincet kasę od pracujących za co nam jest bardzo wstyd nie byliśmy w stanie sprostać wymaganiom finansowym i dlatego nie ma naszych podpisów na rzeczonym dokumencie. Jak widać my to nie elita.

Po nieotrzymaniu zwoju zaczęły się prezenty. Najpierw zaskoczył mnie swoim jasnowidztwem Prezes wręczając mi wypasiony E-book. Kto jest jasnowidzem w Stowarzyszeniu i dowiedział się, że uszkodziłem ekrany trzech E-booków w tym nie tylko mojego ale i moich synów jest dla nie tajemnicą. Teraz zaraz po powrocie do domu zamówiłem etui na urządzenie, żeby sytuacja nie powtórzyła się bo prezenty na Sznyclonalia są używane przeze mnie długo. Fotel do komputera który dostałem na 60-kę sprowadzony zresztą specjalnie zza granicy bo u nas nie można było dostać takiego, który by wytrzymał moją wagę używam do dzisiaj. Na nowej mojej zabawce mam już wgraną Grę o tron której czytanie musiałem przerwać po zepsuciu ostatniego E-booka więc jest super.

Potem zaczęły się prezenty indywidualne. Podam kilka przykładowych:

1- gustowna tęczowa czapeczka z pięknym wiatraczkiem na jej szczycie, do kompletu tęczowe skarpetki oraz tęczowa torba, Włożyłem powyższe akcesoria na siebie pokazując, że akceptuję wartości reprezentowane przez te rzeczy i wyszedłem w tym przed Chałupę. Niestety muszę z bólem serca stwierdzić, że zebrani nie zrozumieli mojej sugestii i dmuchali wiatraczek zamiast mnie. Jednak część zebranych zrozumiała moje rozterki i poradziła mi żebym pojechał w tym stroju do Białegostoku i tam przechadzał się po jego centrum. Sugestia mi się podobała bo to jest piękne miasto ale obowiązki gospodarza nie pozwoliły mi na wyjazd.

2- piękna super laska seniora z opisem jej używania z zamocowanym dzwonkiem rowerowym oraz uchwytem na piwo. Obecni poradzili mi bym na stałe wmontował do niej otrzymaną również latarkę SWAT oraz do kompletu mam dokupić dobry GPS z wgraną na stałe drogą do domu no bo przecież demencja ........ itp.

3 - Kamasutra dla zaawansowanych autorstwa Andrzeja Mleczki - bardzo trafiony prezent bo przecież jeszcze patrzeć na obrazki potrafię choć chyba będę musiał ukryć fakt jej posiadania przed lekarzem bo pewnie powie, ze książką może wywołać nadmierne podniecenie co w efekcie może doprowadzić do zawału. Co mi tam, nie przyznam się, zaryzykuję.

4 - Zdrowie i seks seniorów - odważyłem się tam zajrzeć ale to chyba za trudna lektura dla mnie.

5 - bon prezentowy - dożywotnia opieka protetyczna. Jestem bardzo wdzięczny ale dlaczego to jest w jakiejś protezowni Joanna a nie w Pelagii - dlaczego sprzedała mnie w obce ręce

6 - pięknie wykonany widać, że w jakiejś pracowni artystycznej drewniany lakierowany postument z fotografią moją oraz starszego gościa z na tle Himalajów z napisem Leszek Górski i Leszek Cichy razem osiągają szczyty.

1980 - zdobycie Everestu zimą

2019 dotarcie do 70-tki

Pięknie. Przyjrzałem się bardzo dokładnie zdjęciu i tam jak byk jestem ja wyglądający na trzydzieści parę lat i w dodatku w stroju dostosowanym do gór. Za cholerę nie mogę przypomnieć sobie tej wyprawy. Są dwie możliwości - demencja albo wyruszenie na wyprawę prosto z Chałupy w stanie jakim to się zwykle odbywało i że ktoś pilnował bym z tego stanu nie wyszedł bo przecież wiadomo, ze mam lęk wysokości i bez specjalnych środków ją eliminujących na Everest bym nie dał rady się wdrapać. Zejść bym też nie mógł a po butelce jak wiadomo mogę robić wszystko.. Tylko to świństwo, ze mi nic nie powiedzieli i dopiero dowiaduję się o tym stojąc nad grobem.

7 - mała gitara. Prezent mnie mocno zdenerwował bo jak wiadomo grać w skata potrafię tylko na dużej gitarze bo na tak małej jest przecież za mało miejsca. Odważyłem się jednak otworzyć futerał i wtedy humor mi się poprawił - ktoś gwizdnął gitarę i widać by nikt nie zauważył zmniejszenia się ciężaru pozostawił w zamian butelkę Jacka Danielsa. Z tego miejsca chciałem bardzo podziękować złodziejowi za taką zamianę.

8 - Prawdziwa gaśnica płynowa marki Gorąca Kurwica wypełniona pół litrem gaszącego 40% roztworu etanolu w wodzie wraz instrukcją obsługi.

9 - komplet zabawek zręcznościowych i logicznych. Niestety jak się przyjrzałem zabawki są dla grupy +5 więc mogą dla mnie stanowić za duże wyzwanie. A może się jeszcze uda - muszę szybko spróbować bo czas wraz z demencją przyspiesza

I jeszcze duuuużo duuuużo innych prezentów . nie będę już więcej wymieniać ale wszystkie były bardzo udane.

Po odbębnieniu części oficjalnej impreza bardzo gładko przeszła z fazy przygotowawczej do fazy głównej. Wszyscy bardzo dobrze się bawili przerywając co chwilę swoje zajęcia w podgrupach by wchłonąć kolejne danie serwowane cały czas przez dziewczyny kierowane prze Sznyclową. Alkohol dalej gdzieś znikał w ilościach niebotycznych. Póżnym popołudniem przeszedł deszcz chwilami dość silny ale nikomu to nie przeszkadzało - po prostu impreza przeniosła się pod dach. Deszcz przeszedł przed ósmą i potem już do końca imprezy nie przeszkadzał.

Teraz nadszedł czas na jedyny niespontaniczny punkt imprezy oczywiście nie licząc jej rozpoczęcia - Wawrzyńcową Hudę.

Ponieważ urodziłem się na początku sierpnia robiłem urodziny w Chałupie w sobotę zawsze w pierwszy weekend miesiąca. Huda została przez nas podpatrzona u miejscowych i bardzo szybko stała się tradycją też u nas więc obie imprezy się pokrywały. W miarę upływu czasu moje urodziny zaczęły nazywać się Sznyclonalia a Huda została na stałe połączona z tym wydarzeniem. Tak powstała pewna tradycja (przypomina mi się w tym miejscu film "Miś" i wywód o tradycji).

Do tej pory nasza Huda była robiona zresztą naszymi siłami w ten sposób, że 3 długie żerdzie wkopywało się w ziemię i łączyło się je razem u góry tworząc coś na kształt indiańskiego wigwamu oczywiście wypełniając wnętrze chrustem a potem fruuu.

Tym razem zaangażowałem do jej wybudowania Andrzeja Zonia z synem. On budował Hudę systemem dolnoujsolskim . Tak budowana Huda wymaga głębokiego wkopania w ziemię 4 żerdzi stojących pionowo, Tworzą one w przekroju kwadrat. Konstrukcję wzmacnia się poprzecznymi żerdziami a po jej wybudowaniu układa się we wnętrzu gałęzie iglaste mocno je cały czas udeptując. Hudę Andrzej kończył w ostatniej chwili żeby nie stało się tak jak kilka lat temu w Ujsołach - gotową Hude ktoś podpalił wcześniej i musieli na szybko wybudować nową bo przecież u nich Huda jest wykorzystywana komercyjnie.. Do budowy zużyto cztery przyczepy chrustu ponieważ ubijanie w trakcie jej układania pozwoliło zmieścić w niej dużo więcej materiału niż to byliśmy w stanie zrobić przy Hudach tradycyjnych.. Huda miała wysokość 7,40 m a na górze była jeszcze 1,5 metrowa wiecha z zielonego świerku. Hudę postanowiłem odpalić o godzinie 21.

Teraz przechodzę do sceny rodem z kina akcji. Na wstępie stwierdzam, że zawsze chciałem zagrać w takim filmie i to bez pomocy kaskadera. W tego typu filmach zawsze są sceny z ogniem.

To tyle w ramach wstępu.

AKCJA - klaps

Ponieważ niedawno padał intensywnie deszcz poprosiłem Kasię Kasię by polał dól Hudy odrobiną ropy. Myślałem o jakiś 10-20 ml. Tymczasem wlał on jak się potem dowiedziałem jakieś 1/3 pięciolitrowego pojemnika na co nie zwróciłem uwagi. Podszedłem sobie spokojnie do Hudy i zapaliłem zapalniczkę. Naglę zostałem otoczony kręgiem ognia wysokiego na jakieś 20 cm. Okazało się, że jestem jeszcze bardzo szybki bo momentalnie wyskoczyłem poza ten krąg. Zdarzenie to potwierdzają wszyscy obecni. Tak spełniłem swoje marzenie występując bez kaskadera w scenie z ogniem. Niestety moje marzenie nie do końca się spełniło - nikt tego nie zdążył sfilmować.

KONIEC AKCJI - klaps

Huda płonęła pięknie. Ponieważ nie było wiatru płomień i iskry leciały pionowo w górę bardzo wysoko. Widok był piękny. Jednak taki typ Hudy jest jeszcze bardziej widowiskowy bo większa ilość świerkowych gałęzi daje jeszcze więcej iskier które są najpiękniejszą częścią widowiska. Niestety jak przy każdej Hudzie nastąpiło to zawsze - Hudę buduje się dniami a wypala się w kilkadziesiąt minut. Wszyscy żałowali, że trwało to tak krótko. W czasie widowiska goście podchodzili do mnie dziękując mi za nią. W pewnym momencie jeden z uczestników - pominę to kto to był milczeniem poprosił mnie, żebym jeszcze powtórzył akcję z zapaleniem bo on nie zdążył tego nagrać. Pominę to co mu odpowiedziałem.

W tym czasie rozpalono grilla w Geriatronie ,

I wtedy spotkała mnie największa niespodzianka. Okazało się, że specjalnie dla mnie zrobił koncert w Geriatronie zespół Było nas trzech. Ponieważ Jaraszek I Mykolog wojażują zespól zjawił się wciut zmienionym składzie ale przy okazji wrócił do korzeni bo było ich jak na początku trzech a przecież na niektórych ostatnich koncertach zdarzało się że ledwo mieścili się na scenie tylu ich było.

Zespół wystąpił w składzie:

Johnny - gitara, śpiew

Jurek - gitara basowa, gitara, śpiew

Filip - akordeon, gitara basowa, gitara, śpiew, oprawa techniczna koncertu

Koncert był świetny i trwał i trwał. i bardzo dobrze Artyści wymieniali między sobą instrumenty, co chwilę ktoś inny śpiewał, Jurek twierdził, ze basista nigdy nie śpiewa co było oczywiście nieprawdą, śpiewało też do mikrofonu dwóch widzów, do śpiewu przyłączała się cały czas publiczność a grill cały czas dymił i jego wytwory rozchodziły się wzdłuż obecnych w towarzystwie różnych wyrobów alkoholowych. Impreza powoli kończyła się z powodu zmęczenia się widzów. Koło 3 nad ranem i ja się położyłem.

Rano już było dużo ciszej. Po śniadaniu był dalszy ciąg imprezy ale już jakby bardziej spokojny. Na gitarze nareszcie zaczął grać Wiesiu i robił to przez kilka godzin. Cały czas donoszono kolejne rzeczy do jedzenia. Następowało też systematyczne sprzątanie samej Chałupy jak i otoczenia. Jak na tak duża i intensywną imprezę i fakt, że padał deszcz co zawsze dodaje sporo brudu było stosunkowo mało do sprzątania. No cóż - w imprezie uczestniczyli przecież ludzie, którzy od zawsze wiedzą jak się bawić by nie narobić większego syfu. I tak ludzie po kolei zaczęli wyjeżdzać jak to zwykle bywa w niedzielę. W pewnym momencie wyjechał wraz z żoną również piszący te słowa.

I to by było na tyle jeżeli chodzi o samą imprezę.

Na koniec chciałbym podziękować

- Sznyclowej - za wielki trud włożony w przygotowanie najpierw logistyczne imprezy a potem w przygotowanie posiłków

- Babom Chałupianym za wielką pomoc w przygotowaniu posiłków, bez was moja Koleżanka Małżonka nie dałaby rady sama wszystko przygotować

- Kasi Kasi - za to, że impreza wypadła w czasie jego obsługi i musiał dwoić się i troić by wszystko grało a z doświadczenia wiem jak jest trudno zapanować nad nami jak się rozbrykamy

- Dymitrowi - za to, że zostawiliśmy go na obsłudze bez skończonego sprzątania

- zespołowi Było nas trzech za wielką i bardzo piękną dla mnie niespodziankę jaką był ich koncert

- Wszystkim obecnym na Sznyclonaliach - za to, że zaszczycili mnie swoją obecnością na obchodach i raczyli razem ze mną obejść tą moją podwójną rocznicę

Wydaje mi się, że takie spotkania są cenne dla wszystkich uczestników ponieważ pozwalają się spotkać i pogadać z osobami, których się dawniej bardzo lubiło a obecnie straciło się z nimi kontakt i to oprócz dobrej zabawy jest chyba w tym najważniejsze.

Jeszcze raz dziękuję wszystkim.

PS1

Wyobrażcie sobie, że te moje głupotki byłem zmuszony napisać dwa razy bo pierwotna wersja w czasie ostatecznej korekty została zresetowana przez kretyna, który pisze te słowa. Ponieważ chciałem koniecznie wysłać ten tekst w moje urodziny a pisałem drugi raz w pośpiechu w tekście mogą być różne błędy i niedopracowania, za które z góry przepraszam. Swoją drogą ciekawe byłoby porównanie obu tekstów.

PS2

Chciałem się pochwalić, że od Sznyclowej i Sznycelków dostałem dziś to o czym całe życie marzyłem - profesjonalny teleskop bardzo wysokiej klasy pozwalający nawet oglądać np układy podwójne. Jestem w szoku, jak tylko wyślę ten tekst zajmę się moją nową zabawką.

Sznycel